Grzeszki każdego studenta i jak ich unikać
2015-10-08 14:53:10Poszedłeś na studia, gratulacje! Tuż przed maturą zapewne obiecywałeś sobie, że jeśli tylko uda ci się dostać na wymarzony kierunek, to będziesz zawsze na bieżąco, nie pójdziesz na imprezę, jeśli nie wyrobisz się z zaliczeniami, a sesję zdasz śpiewająco, bo przecież „dla chcącego nic trudnego”. To dobrze, ale…
Rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. To przecież nowe miejsce to nowi ludzie, nowe doznania, nowe życie. I nowe zobowiązania, w tym towarzyskie – otrzęsiny, pierwsze spotkania z poznanymi znajomymi, kalendarze urodzin, juwenalia i wszystkie inne wspaniałości studenckiego życia… Klimat może cię szybko pochłonąć i nie wypuścić przynajmniej do końca studiów. Ale jednak motyw „studiowania” i nauki jakoś nie chce odpuścić.
Grzeszek pierwszy: ….bo przecież wykład jest nieobowiązkowy…
Najczęstszą przyczyną nieobecności studentów na wykładach jest sam fakt, że w większości są nieobowiązkowe, przynajmniej na pierwszych latach studiów – studenci często i chętnie korzystają z tego przywileju, znajdując dowolny argument niepojawienia się na nim. A jednak to prawda stara jak sama psychologia, że już sama obecność podczas przemówienia autorytetu zwiększa prawdopodobieństwo szybszego i skuteczniejszego zapamiętania materiału. Wskaźnik ten rośnie, jeśli wykładowca sam jest zaangażowany i potrafi tę wiedzę przekazać. Dlatego też warto czasem zmusić się do odwiedzenia uczelni i przesiedzenia na zajęciach – nawet jeśli masz wrażenie, że „jednym uchem wpadnie, drugim wyleci”. Część materiału siłą rzeczy gdzieś się zapisze w pokładach twojej przepastnej pamięci – przekonasz się o tym, ucząc na egzamin.
Grzeszek drugi: Syndrom dnia poprzedniego (SDP).
Budzisz się rano…ledwo. Głowa boli, w ustach pustynia, a szklanka wody wydaje się skoncentrowanym, płynnym zbawieniem. Cóż, zdarza się i tak – nie należy wpadać w panikę i wykorzystywać Syndromu jako pretekstu do opuszczania zajęć, bo konsekwencje mogą być różne. Nie jest odkrywczym stwierdzenie, że prowadzący lubią widzieć studentów na zajęciach i często kojarzą, kto przychodził, a kto niekoniecznie – o tym również przekonasz się przy okazji zaliczenia przedmiotu. Dlatego warto zrobić wszystko, żeby móc doprowadzić się do stanu, w którym możesz wyjść, pójść na zajęcia, wrócić do domu i odespać.
Jak to najłatwiej zrobić? Solidnym śniadaniem – w przypadku SDPu ważnym jest, żeby brzuszek zaczął pracować nad tym, co zaaplikowałeś mu poprzedniego wieczoru. Najlepiej sprawdzi się śniadanie dosyć urozmaicone pod względem użytych produktów, w miarę możliwości – na ciepło (organizm nie zużyje dodatkowej, nadwątlonej energii na „podgrzewanie” dania w żołądku). Jeśli masz sok pomidorowy, to pij! Jeśli nie lubisz, to się zmuś. Sok ten to prawdziwa bomba mikroelementów, które „wypłukałeś” z ciała dzień wcześniej.
Dobrze sprawdzą się również… ziemniaki. Najnowsze badania pokazują, że zawarte w nich mikroelementy skutecznie wiążą wszystko, co w żołądku tańczy lambadę. Każdy dietetyk złapie się za głowę, jeśli zjesz ziemniaki na śniadanie, ale co z tego? Musisz się podratować, jeśli nie chcesz stracić całego dnia.
Grzeszek trzeci: Jestem NIEZWYCIĘŻONY
Mhm, jasne! Tak, jesteś człowiekiem młodym i twój organizm może więcej, niż będzie mógł za kilka lat. Czy warto go jednak aż tak forsować? W pewnym momencie czeka cię bunt i możesz zaspać na coś ważnego, jeśli za każdym razem będziesz praktykował „party hard” do białego rana i uczenie się do egzaminu na ostatnią chwilę. Naprawdę ostatnią, typu nauka przez całą noc, góra dwugodzinną drzemkę i hurra! idę pisać egzamin.
Pomijając fizyczny aspekt permanentnego niewysypiania się, działania tego typu nazywają się ładnie samoutrudnianiem. Mechanizm jest prosty, oparty na poczuciu (a właściwie unikaniu) odpowiedzialności i jest mocno powiązany z naszą samooceną. Jeśli nie zdamy egzaminu, bo przeimprezowaliśmy lub uczyliśmy się do białego rana, mówimy: „no tak, nie wyspałem się, nie poszło mi, następnym razem…” – robimy to tylko dlatego, żeby nie być zmuszonym stwierdzić „nie nauczyłem się, to moja wina”. Wolimy obarczyć winą czynnik zewnętrzny niż naszą wewnętrzną niedyspozycję.
Ale jeśli uda ci się jakoś zdać ten egzamin, prawdopodobnie twoja samoocena podskoczy do sufitu. „Taki jestem zdolny! Nie uczyłem się, a zdałem!”. Wtedy również jest większa szansa, że znów sobie pofolgujesz przy kolejnej, ważnej okazji.
Wszak nie ma tego złego…
Okej, popełniasz te grzeszki, a pewnie jeszcze kilka dopisałbyś do listy. Jeśli nie ty, to ktoś z twojego najbliższego otoczenia na pewno. I co z tego? Studia to wspaniały czas na popełnianie błędów, przyznawania się do nich i naukę radzenia sobie z mniej lub bardziej tymczasowymi problemami. Przecież studiujesz, by się uczyć! Skądkolwiek ta nauka płynie.
JM
fot. pixabay.com