Mamo! Widzisz i karmisz. Jak jedzą polscy studenci?
2013-11-12 11:37:09Zapytaliśmy kilku studentów, co jedzą, gdzie i za ile robią zakupy. Zauważyliśmy zabawną prawidłowość. Większość wypowiedzi rozpoczynała się od słów „kiedy kończą mi się zapasy przywiezione z domu, to…”.
Utarło się, że student to osoba wiecznie głodna, niewyspana i której zawsze (na wszystko) brakuje pieniędzy. Czy tak właśnie jest? Co takiego jedzą wrocławscy studenci (jeśli w ogóle jedzą)? Gdzie i za ile robią zakupy? W jakich miejscach zdarza się im jeść w momencie, w którym od ciepła domowego ogniska dzieli ich kilkaset kilometrów?
Daria, studentka filologii z Uniwersytetu Wrocławskiego przyznaje, że „biedny jak mysz kościelna student”, kiedy ma już jakiś przypływ gotówki, woli wydać je na inne uciechy życia doczesnego niż jedzenie. - Ale wiadomo - coś zawsze trzeba wrzucić na ruszt, by godnie ruszyć w miasto! Kiedy kończą mi się zapasy przywiezione z domu najczęściej udaję się do sklepów typu Biedronka lub Lidl (preferuję ten drugi - ma lepiej zaopatrzony dział ze słodyczami!), wtedy są to takie "większe zakupy", na które wydaję ok. 40 – 50 zł. Zakupy jedzeniowe "na już" robię w osiedlowym sklepie Dino, gdzie pozbywam się ok. 15-20 zł. Staram się gotować ze współlokatorami - bo wiadomo, że i przyjemniej, i zdecydowanie taniej. Przeważnie są to rzeczy dosyć szybkie do przyrządzenia i łatwe rzeczy jak np. makaron ze szpinakiem lub makaron z brokułami i sosem serowym. Może brzmieć drogo, ale w rzeczywistości tak nie jest, szczególnie kiedy koszta rozkładają się na kilka osób, a brzuchy i tak są najedzone! Z rzeczy jeszcze mniej skomplikowanych - polecam szybki omlet ze wszystkiego, co ma się pod ręką - od szynki przez pieczarki na serze kończąc. Jeśli chodzi o jadanie na mieście raczej preferuję bary mleczne. Wrocławski Miś, Jacek i Agatka czy Karmazyn w Hali Targowej, mają smaczne i niedrogie jedzenie. Zdarza się też jakaś wycieczka od czasu do czasu do McDonalda, ale to raczej dla zaspokojenia podniebienia niż najedzenia się – opowiada Daria.
Słoiki w lodówce
Zdanie klucz, które pojawia się najczęściej w wypowiedziach studentów, to: „kiedy kończą mi się zapasy przywiezione z domu, to...” W większości studenckich lodówek widok jest ten sam – słoiki, a w zamrażarce bigos, gołąbki i pierogi. Chociaż i wśród studentów znajdą się tacy, którzy lubią w kuchni poeksperymentować. - Na obiad jem to, co mam w lodówce i co upoluję w „biedrze”, czyli głównie ryż ze szpinakiem i kurczakiem – mówi Adam, student geodezji i kartografii z Uniwersytetu Przyrodniczego, który zaraz przyznaje jednak, że do jego największych kulinarnych osiągnięć należą pizza hawajska, krespele (naleśniki ze szpinakiem i sosem pomidorowym), nadzienie z kaczki i gęś w ponczu wiśniowym.
Martyna, studentka polonistyki jest za to fanką warzyw: - Zazwyczaj jadam warzywa na patelnię, ryż, makaron, warzywa z puszek, mięso drobiowe, ziemniaki bardzo rzadko, bo nie chce mi się gotować. Często jadam zupy - tutaj głównie zupa pomidorowa. Pierogi ruskie! Słoiczki, które przywożę z domu, czyli zazwyczaj gołąbki i kurczak w warzywach, ogólnie bardzo dużo warzyw i jeszcze więcej warzyw, bo jestem starą „warzywiarą” - opowiada.
Panowie lubią zjeść dobrze, ale przy tym się zbytnio nie narobić. - Najczęściej jem kotlety przywiezione z domu, z ryżem bądź makaronem (ewentualnie spaghetti). Moje ulubione potrawy to parówki w cieście francuskim, lasagne, spaghetti ze szpinakiem, wszystko z pieczarkami
Zakupy? Tylko w "biedrze"
Potwierdza się reguła, że student stara się swój obiad przygotowywać jak najszybciej i jak najtaniej. Zakupy najczęściej robią Biedronce, Kauflandzie, gdzie średnio wydają 40-50 zł na tydzień. Martyna: - Zakupy robię w różnych marketach. Pod domem mam Lidl, Simply, „Biedrę”, Kaufland i Carrefour więc zazwyczaj w tych kilku, jeśli chodzi o kasę - różnie, ale zazwyczaj tygodniowe obiady, które sama przygotowuję w domu to od 10-25 zł. Jadam sama więc np. paczka warzyw na patelnię starcza mi na trzy obiady.
Jeśli jedzą poza domem, nasi rozmówcy najczęściej wybierają studenckie bary, gdzie można zjeść tanio i dobrze. Nie stronią też od fast-foodów. – Na szczęście w McDonald’s czy KFC jadam rzadko – uspokaja młoda, zdolna poetka, Martyna. – Zdarza mi się tam zaglądać, kiedy nie jestem z dala od moich ulubionych barów i jestem zbyt głodna, żeby głód zaspokoić bułką z jogurtem – tłumaczy.
Nasi rozmówcy przyznają, że nie za bardzo lubią też sami gotować – zdecydowanie wolą, kiedy dokarmiają ich mamy. – Wtedy obiad smakuje lepiej – żartują.
Aleksandra Żukrowska
Fot. Krzysztof Zatycki